fbpx

Lęk przed zmianą w kontekście uruchomienia bloga

Psychoterapia Piaseczno Lęk przed zmianą

Z dzisiejszego artykułu dowiesz się:

  • jak radzę sobie z brakiem elastyczności podczas zmiany?
  • jaką miałem perspektywę przed uruchomieniem bloga?
  • jak przejawiał się mój lęk przed zmianą w sytuacji uruchomienia bloga?
  • czy świat się zatrzymał, gdy skonfrontowałem się ze swoim lękiem?
  • ile razy trzeba się mierzyć z własnymi ograniczeniami?

Piszę o sobie, ale być może znajdziesz w tym wpisie, coś o sobie.

Czy jestem elastyczny?

Jest taki amerykański test, który pomaga sprawdzić nasze mocne strony (talenty). Jego celem jest uzmysłowienie nam naszych mocnych stron. Zachęca nas również do tego, żeby rozwijać i wykorzystywać je w życiu, zamiast skupiać się na słabych stronach. Test bada występowanie u nas 34 talentów – określa nasilenie występowania talentu od najmocniejszego do najsłabszego.

W moim przypadku Elastyczność, która jest jednym z talentów, występuje na 33 miejscu (z 34)! Brak elastyczności sprawia, że jestem odbierany jako osoba zasadnicza i kierująca się w życiu wartościami. Niektóre osoby nazywają to inaczej, mówiąc wprost, że jestem sztywny.

W ostatni piątek poszliśmy z kumplem, na przerwie, na lody. W pierwszej chwili poszedłem w stronę zamrażarek, ale przypomniałem sobie, że przy jednej z kas można kupić lody na kulki. Poszedłem więc do tamtej kasy i ustawiłem się w kolejce. Po chwili podszedł M. i spytał się czemu tutaj przyszedłem, więc mu wyjaśniłem. I po chwili dodałem w ramach żartu, że niby w teście mi wyszło, że elastyczność mam na szarym końcu, a tutaj proszę: zamiast loda na patyku, spontanicznie przyszedłem po loda na kulki.

Na to M. z przekąsem: „Rafał, to nie elastyczność. Ty zmieniłeś po prostu decyzję. Elastyczność to dopasowanie się„.

Śmieję się i mówię: „Wiesz co? W sumie racja. Ale zobacz, że jak wybieramy miejsce na obiad, to często się dostosowuję”.

W odpowiedzi usłyszałem: „Czasem tak, ale nie za często”.

Mając już jasność co do naszej szczerej rozmowy, mówię: „I pewnie powiesz mi, że nawet w tych przypadkach, gdy przychylam się do waszej propozycji, to podejmuję decyzję?”.

Potwierdził. I miał rację.

Mój kolega potwierdził wyniki testu. Moja elastyczność jest niska. W pełni się z tym zgadzam i na dzisiaj akceptuję. Dużo lepiej się czuję, gdy wiem co będzie się działo. Moje zasady i wartości porządkują mój świat. Czuję się komfortowo i bezpiecznie gdy wszystko jest na swoim miejscu. Kiedyś trudno mi to było przyjąć. Uderzałem w siebie, że jestem za mało elastyczny i spontaniczny. Mam poczucie, że w dzisiejszym świecie jest presja na to by być „cool” i wyluzować: carpe diem i nie myśl konsekwencjach. Liczy się teraz.

Ten powyższy przykład jest pierwszym z brzegu. W zasadzie to wcale nie musiałem robić tego testu. Wystarczyło, żebym szczerze pogadał z M. Zmierzam do tego, że informacje o nas są dostępne na każdym kroku. Każdy z naszego otoczenia może stać się naszym nauczycielem. Informacji jest pod sufit. Wystarczy jedynie zyskać gotowość, by tę wiedzę przyjąć. Na szczęście nie jest tak, że cała ta wiedza uderzy nas w twarz w jednej chwili. Moim zdaniem ten świat jest na szczęście skonstruowany w ten sposób, że na dzisiaj mogę przyjąć to co na dzisiaj jest dla mnie najważniejsze. Myślę, że gdybym na raz zobaczył ogrom wszystkiego co mam zobaczyć do końca życia, mogłoby ono się gwałtownie zakończyć.

Wróćmy jednak do wątku elastyczności, który mogłem sobie poobserwować przy okazji uruchamiania bloga. Bo to akurat był dla mnie temat „na teraz”.

Oglądając temat z innej strony, dzisiaj rozumiem, że jestem wyzwaniem dla osób o dużej elastyczności. Dla mnie natomiast one są równie dużym wyzwaniem. A jednak widzę po swoim otoczeniu, że mam wokół siebie dużo bardzo elastycznych osób. Zupełnie jakbym ich potrzebował, by mnie uzupełniały. I tak to właśnie widzę. Dlatego też jednym z moich sposobów na rozwój jest konfrontowanie mojego widzenia świata, który z natury może być nieco „sztywnawy”, z perspektywami osób, które widzą ten świat przez inne okulary. Bardzo mi to pomaga.

Po drugie na dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że siebie akceptuję. Nie spinam się na to, żeby wyluzować. Myślę, że takie próby dają odwrotny efekt i sprawiają, że dodatkowo sztywnieję. Na dzisiaj widzę, że świat potrzebuje osób, które są wychylone w kierunku zasadniczości, jak również osób, które są elastyczne. I moje doświadczenie pokazuje, że przy wzajemnej akceptacji, można wspólnie osiągać fajne wyniki.

Myślę, że uznanie mojego punktu wyjścia, czyli uznanie mojej zasadniczości, było dla mnie kluczowe w kontekście braku elastyczności. Teraz bowiem przyjmując mój sposób widzenia świata, mogę lepiej o siebie zadbać i być dla świata wyraźnym taki jakim jestem. Paradoksalnie mam wrażenie, że gdy to się dzieje, ludzie przestają widzieć tę zasadniczość, a dostrzegają inne moje barwy. W konsekwencji mam poczucie, że oddaliłem się od swojego punktu wyjścia w stronę elastyczności. Mam świadomość, że nigdy nie osiągnę pewnych poziomów elastyczności i na dzisiaj jest mi z tą myślą dobrze.

Jednocześnie chcę się skupiać na tym, co mam. Nie mam elastyczności, ale mój talent nr 1 to uczenie się. W sytuacji zmiany, która z uwagi na brak elastyczności, jest dla mnie sytuacją trudną, mogę wykorzystać chęć uczenia się. Mogę nauczyć się czegoś o sobie i o innych, zarówno przed, jak  i w trakcie zmiany. A następnie mogę wyciągnąć naukę z tych sytuacji na przyszłość.

Chcę przez to wszystko powiedzieć, że brak czegoś (w moim przypadku brak elastyczności) jest świetnym argumentem, żeby nie podejmować działania. Niby się siedzi w ciemnej piwnicy i wcina robaki, ale za to i ciemność i robaki są znajome. Każdy argument, żeby czegoś nie robić może być świetny. Ja na dzisiaj wolę jednak nazwać sytuację najlepiej jak potrafię, zaakceptować ją taką jaką jest, a następnie szukać sposobu, by pójść o kroczek dalej.

Na koniec tego wątku dodam, że brak elastyczności i uczenie się są jedną z wielu możliwych par, które mogę zobaczyć na co dzień w swoim życiu. Do tego jak tylko w jakimś sensie zajmę się trudnością, która dotyczy tej sfery, pojawia się niebawem kolejna sytuacja, która pokazuje mi o mnie samym kolejne „coś”, co domaga się mojej uwagi. I tak w kółko. Wiruje i mieni się. Uważność na siebie jest więc bardzo ważną umiejętnością. Ale więcej o tym kiedy indziej, bo lęk przed zmianą zaczyna mieć większe oczy 😉

Jaką miałem perspektywę przed uruchomieniem bloga?

Wyróżniłbym kilka faz w czasie przed uruchomieniem bloga. Na początku był entuzjazm: „mam sporo przemyśleń, zacznę pisać, zobaczę gdzie mnie to doprowadzi„. Z pewnością mój talent do uczenia się rwał do przodu.

W tamtym czasie zauważyłem, że mam skłonność do zapętlania się jeśli chodzi o uczenie się. Uczę się i uczę, ale zamiast w którymś momencie stwierdzić, że nadszedł czas na działanie, to przychodzą raczej myśli, że jeszcze za mało wiem. I tak w kółko.

Zauważając, że trudno mi jest podejmować nowe działanie, skonfrontowałem moje pomysły ze znajomymi i dostałem duże wsparcie. Po konfrontacji, ułożyłem sobie wszystko w głowie i podjąłem decyzję, że chcę spróbować. Działanie zacząłem od pisania ebooka, bo tak mi było najłatwiej. Mam poczucie, że nie jest takie ważne od czego konkretnie się zacznie. Mógłbym spędzić 2 miesiące na planowaniu najlepszego pierwszego kroku (i przez wiele lat tego typu rzeczy robiłem). Teraz jednak wiem, że takie podejście nie jest dla mnie dobre. Wybrałem więc pisanie, bo lubię pisać. Zrobiłem po prostu kolejny krok (bo już sama konfrontacja ze znajomymi była krokiem).

Znajomi przeczytali ebooka i dostałem konstruktywne komunikaty zwrotne. Tutaj znowu było ryzyko, że mógłbym zapętlić się w fazie poprawiania, ale jednak w porę to zauważyłem i stwierdziłem, że ebook jest na dzisiaj taki jaki jest. Zamknąłem temat ebooka i tyle. Tak na marginesie, dodam, że nauka zamykania tematów (nazywam to zamykaniem rozdziałów) bardzo ułatwia to życie. Ebook może nie jest idealny, ale jest w porządku. Dostałem bardzo pozytywne opinie i pomimo faktu, że mógłbym go jeszcze usprawnić, nie ruszam go już. Dzięki temu „zwalniam moje zasoby” na kolejne zadanie.

W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować wszystkim osobom, które mi pomogły w czasie przygotowywania ebooka i odpalania bloga 🙂

Następnie zacząłem budować blog od strony technicznej. Miałem jakieś trudności, ale je pokonałem. Gdy było prawie gotowe, to znowu był trudny moment, że mogłoby być ładniej i w ogóle. I że więcej. I że tyle jeszcze można poprawić. No, ale znowu zauważyłem, że się wkręcam i mówię sobie, że trzeba iść dalej.

Jak widzisz, u mnie jest tak, że potrzebuję długiego okresu „inkubacji”. W tym okresie uczę się, zbieram potrzebne dane i zasoby. Podejmuję wówczas szereg drobnych decyzji, które ułatwiają mi realizowanie wielu małych kroków. Gdy robię taki krok, to pomimo tego, że jest mały, jestem już dzięki niemu w nowej sytuacji. I zaczynam się z nią oswajać. Z jednej strefy komfortu wpadam do nowej rzeczywistości, ale ponieważ różnica nie jest duża, to dość szybko staje się ona nową strefą komfortu. Żeby przejść z jednej strefy do drugiej, potrzebuję przede wszystkim 2 rzeczy: decyzji co zrobić i odwagi, aby podjąć działanie. Wiedząc to mogę sobie tak krok za krokiem iść. Dzięki temu, że kroki nie są duże, a zmiany nie są wielkie, to lęk przed zmianą nie jest paraliżujący. W ten sposób robię postępy bez wielkiego obciążenia, gdyż obciążenie jest podzielone na kawałki, które łatwiej mi przyjąć.

Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt całej sprawy. Realizując etap małej zmiany, za każdym razem wchodzę w swój „mały lęk”. Tak. To nie jest tak, że przy małych zmianach nie ma lęku. Przecież muszę znaleźć odwagę na to by powiedzieć o swoim „szalonym pomyśle” drugiej osobie. A co jeśli tej osobie się nie spodoba? Co jeśli powie mi coś czego nie chcę usłyszeć? Przecież gdy rodzi się pomysł, nawet najmniejsze możliwości mogą go zgasić jak przeciąg świeczkę. Czy warto więc ryzykować konfrontację zanim jeszcze cokolwiek powstało? Takie pytania napędzają mój lęk. I na szczęście jak schodzę na poziom małego kroku, to lęk też jest odpowiednio mniejszy. Rozmowa ze znajomym na jeden temat mnie nie zabije, prawda? W taki mniejszy lęk łatwiej jest wejść. Zaschnie może w gardle, ale powiem co miałem powiedzieć. A potem kolejny raz i kolejny raz. I po jakimś czasie okazuje się, że w te małe lęki da się wchodzić. I że w większości przypadków dzieje się tak, że ten mały lęk jest jak te małe, głośne pieski – ratlerki czy jak im tam. Hałasują jakby miały po 2 metry, ale jak już się otworzy drzwi, za którymi stoją, to widzi się małe biedne stworzonko, które mnie się boi. A ja patrząc na tego pieska i widząc jak go sobie przed chwilą wyobrażałem, śmieję się sam do siebie. Z lękiem jest podobnie. Będzie hałasował co nie miara. Jak się go podkarmi, to będzie sprawiał wrażenie mega wielkiego, ale jak się z nim skonfrontuje, jak go się nazwie, to traci bardzo dużo. Traci siłę, traci moc, traci impet. To co nazwane jest dla mnie dużo mniej straszne, niż to co nienazwane. Lęk, to „wie” i „ucieka”, bo gdy się go nie widzi, to może robić swoje. Gdy natomiast się do niego podejdzie i nazwie się to, co z nim jest związane, to de facto jest się już w nowej sytuacji. W sytuacji, do której można się już przyzwyczajać. Można się rozejrzeć i ponazywać to co jest wokół. I stopniowo przyzwyczaić. Co więcej, wchodzenie w „małe lęki” ma jeszcze tę zaletę, że uczę się z nim żyć, oswajam, jest mi łatwiej się z nim konfrontować, a po konfrontacji szybciej dochodzę do siebie. Nie chcę powiedzieć, że to jest jak ćwiczenie na siłowni, bo nie jest. Moim zdaniem każda sytuacja jest od siebie inna i za każdym razem lęk wymaga od nas sporego wysiłku. Chodzi o to, że konfrontując się z lękiem zyskuję pewność, że potrafię się z nim konfrontować. Innymi słowy: wiedząc, że w okresie ostatniego roku skonfrontowałem się z moimi lękami jakieś 500 razy, wiem, że najtrudniej jest mi zacząć wchodzić w lęk, a potem już „jakoś idzie”. Za pierwszym razem myślałem, że świat się skończy. Teraz mam poczucie, że dla świata to nie ma większego znaczenia. Wszystko byłoby pięknie, ale są kroki, których nie da się podzielić. A towarzyszący im lęk przed zmianą jest paraliżujący. I o tym poniżej.

Jak przejawiał się mój lęk przed zmianą w sytuacji uruchomienia bloga?

Tak jak pisałem, do tego momentu, jakoś szło. Dzielenie na małe kroki ułatwiało robienie postępów. Decyzja, pokonanie małego lęku, działanie, kolejna decyzja i tak dalej. Dzięki temu pisałem, konfrontowałem to co napisałem ze znajomymi, znowu pisałem, tworzyłem serwis. Pokonywałem trudności, ale wyjścia poza strefę komfortu nie były aż tak wielkie, a przynajmniej miałem poczucie, że w miarę to idzie.

Przyszedł jednak dzień, w którym nadszedł czas na duży krok (duży dla mnie): chciałem już puścić wiadomość do świata, oznajmiając że blog jest gotowy i że ebook czeka na pobranie. Postanowiłem to ogłosić na grupie facebook’owej.

Ten krok okazał się dla mnie bardzo trudny. Gdy przygotowywałem wpis na grupie czułem się fatalnie. W tej chwili nie było ważne, że poświęciłem tyle czasu na wszystkie przygotowania. Czułem duży opór. Miałem myśli, by to odłożyć, poczekać, usprawnić jeszcze to co jest. Wszystko po to, by uniknąć rozczarowania i poczucia odrzucenia. Mój lęk przed zmianą rósł w siłę.

Mam świadomość, że racjonalnie to nie było dużo wyzwanie. W najgorszym razie nikt nie zauważyłby wpisu i byłoby tak jak w punkcie wyjścia. Jednak emocje żyją sobie własnym życiem i racjonalizacja średnio pomaga. Odpaliło mi schizowanie na temat tego, co pomyślą ludzie, że co ja odwalam i że ja nie nadaję się do bycia „na scenie”. Że o ile w relacjach 1:1 to całkiem dobrze sobie radzę, ale występy publiczne to zupełnie nie moja bajka. Ale jednak chciałem. Chciałem zobaczyć co będzie po naciśnięciu Enter. Nie chciałem też na stare lata żałować, że tego nie zrobiłem. Ta myśl przeważyła. Wybrałem, że wolę by oceniono mnie za to jaki jestem, a nie żeby w ogóle nie zaistnieć. Ważna była też moja chęć do sprawdzenia się i do zobaczenia co będzie po podjęciu tego kroku. Zdecydowałem się więc zrobić to co trzeba robić z lękiem: wejść w niego. Wracając do porównania z pieskiem, miałem poczucie, że za drzwiami stoi wściekła bestia i rozszarpie mnie, gdy tylko uchylę drzwi.

W jakimś sensie zadziało się to, o czym napisałem w poprzednim fragmencie: pojawiły się trudności i żeby z nich wyjść to podjąłem decyzję. I tym razem też tak się zadziało, chociaż emocje były znacznie silniejsze i gwałtowniejsze. Zdecydowałem, że chcę zobaczyć co to za bestia stoi za drzwiami.

Nacisnąłem ENTER i uchyliłem drzwi…

Czy świat się zatrzymał, gdy skonfrontowałem się ze swoim lękiem?

Zaraz po publikacji wpisu poszedłem smażyć naleśniki. Chciałem się oderwać. Nie potrafiłem jednak. Co dwa naleśniki przychodziłem zobaczyć czy coś się stało. Okazało się, że zaraz po publikacji, ebook pobrały 2 osoby. Poczułem ekscytację. I zastanawiałem się co będzie dalej. Gdy usmażyłem resztę naleśników, sytuacja niewiele się zmieniła: nadal 2 zapisane osoby. Pomyślałem: czyżby to był koniec?

Tego dnia niewiele więcej się zdarzyło. Po 20:00 wyłączyłem Internet. Byłem już tym wszystkim zmęczony. Wszystkie te emocje mocno mnie wyczerpały.

Następnego dnia pojawił się pierwszy komentarz pod wpisem i był to dla mnie duży zastrzyk pozytywnej energii. Potem doszły kolejne komentarze. To mnie uspokoiło. Były co prawda jakieś drobne problemy techniczne, bo kilka osób nie dostało e-maili z linkiem potwierdzający, ale poza tym było ok.

Gdy już powoli zaczynałem oswajać się z nową sytuacją napisał do mnie pewien mężczyzna. Zaczął dość konkretnie: że z uwagi na a, b i c, jest dla niego cytuję: „oczywistą oczywistością”, że jestem x, y, z. Sformułowanie „oczywista oczywistość” mocno we mnie zagrało. Pomyślałem sobie: „co za kosmita”. Ale też z drugiej strony, człowiek zaciekawił mnie i weszliśmy w dialog. Rozmowa była jakaś dziwna, szarpana, nie do końca rozumiałem jego wypowiedzi. Pisał półzdaniami. Było to dla mnie lekko odrealnione. Byłem ostrożny, a rozmowa była bardzo ogólna, ale faktem jest, że coś we mnie poruszyła.

Wieczorem wróciłem myślami do tej rozmowy. Uświadomiłem sobie, że moje granice zostały naruszone. Jest to dość zabawne, że publikując ebook na temat dbania o granice, następnego dnia mogę go wykorzystać do pracy ze sobą samym. Było jednak jeszcze coś. Nie wierzę w przypadki i dlatego zastanawiałem się dlaczego B. pojawił się akurat teraz i co ma mi pokazać. Gdyby bowiem nic nie znaczył, to nie wywołałby u mnie poruszenia. Na tamten moment nie wiedziałem co to jest. Chciałem się jednak dowiedzieć (znowu ta chęć do uczenia się).

Następnego dnia napisałem do B. Zacząłem od postawienia granicy. Uprzejmie, ale też dosadnie (w moim rozumieniu) powiedziałem co i jak i…okazało się, że B. to przyjął. Kolejny raz okazało się, że to takie proste: często wystarczy szczerze i klarownie się wyrazić, a ludzie to przyjmują. Zaczęliśmy znowu pisać. B. okazał się spoko facetem. Wręcz trudno było mi uwierzyć, że to ta sama osoba co poprzedniego dnia. B. ma co prawda dość specyficzny sposób wyrażania się, który mocno wpłynął na moje pierwsze wyobrażenie o nim, ale ma ciekawe spostrzeżenia na temat świata. To była dla mnie bardzo cenna lekcja, w której okazało się, że pierwsze i bardzo mocne wrażenie, może być bardzo mylne, a za nim może się kryć bardzo wartościowa osoba. Najważniejsze jest jednak to, że dostrzegłem to, co miałem dzięki nawiązaniu tej relacji dostrzec. Nie będę tu o tym pisał, ale bardzo to dla mnie cenne i pokazuje mi sens pracy nad sobą i moimi relacjami.

Wiem, że to brzmi jak banał, ale tak często nie mogę się temu nadziwić: niby każdego dnia wiem o sobie trochę więcej, niby się uczę o sobie i innych, a jednak ta nauka wydaje się być nieskończona, bo co chwilę w różnych osobach mogę dostrzec tę część siebie, która akurat teraz domaga się mojej uwagi.

Ile razy trzeba się mierzyć z własnymi ograniczeniami?

Mam takie poczucie, że obraz bohatera w mojej głowie, to obraz człowieka, który doznał wewnętrznej przemiany. Ów człowiek żył sobie normalnym życiem, potem nagle coś się zdarzyło i to wydarzenie na zawsze go zmieniło. W wyniku wydarzenia zwyczajny człowiek, stał się bohaterem i zaczął wieść nowe życie. Jedna zmiana i potem nowe życie.

Patrząc na moje życie i mój rozwój wygląda to zupełnie inaczej. Jak dostrzegę w sobie coś do pracy na teraz i się z tym skonfrontuję, to mam poczucie, że wchodzę jeden schodek wyżej. I w tym miejscu w jakimś sensie zaczynam nowe życie. Nowe, bo bogatsze o to jedno przepracowanie. I generalnie jest super, tylko że jak to zrobię, to okazuje się, że dzięki temu zyskuję gotowość na konfrontację z czymś, z czym schodek niżej nie byłem jeszcze gotowy się skonfrontować. No i znowu muszę podjąć decyzję czy chcę czy nie chcę. Czasem mam poczucie, że wchodzę na jakieś półpiętro tam zostaję na dłużej. Zyskuję okres spokoju, zbieram energię i zasoby.

Sytuacja z blogiem pokazała mi bardzo dużo. Jest spora szansa na to, że jeszcze wielu aspektów tej sytuacji nie odkryłem, bo jeszcze nie zyskałem na to gotowości. Jednocześnie mam poczucie, że gdy zyskam gotowość, to zobaczę to co mam zobaczyć, ale już w innej, nowej sytuacji. To daje mi poczucie akceptacji dla całej sytuacji i dla mnie samego. Nie muszę bowiem spinać się, żeby zobaczyć „wszystko”. Jest więc dokładnie tak jak ma być. Widzę co widzę. A jak nie widzę, to widocznie mam teraz widzieć coś innego. Ważne jest jedno: żebym na bieżąco widział, a nie tylko patrzył.

Podsumowanie

Gdybym miał to wszystko podsumować, to pomimo lęku przed zmianą, który mi towarzyszył głównie w momencie wyjścia z „piwnicy”, mam poczucie, że bardzo dużo zyskałem. A konkretnie:

  • zyskałem kolejne potwierdzenie, że wejście w lęk osłabia go – to co nazwane traci swoją moc
  • zyskałem pozytywne wzmocnienie, że potrafię wychodzić poza strefę komfortu
  • zyskałem przekonanie, że lepiej mi jest gdy zmiany są małe niż duże, ale nawet gdy są duże to daję radę
  • większość moich czarnych wizji nie zmaterializowała się
  • poznałem kilka nowych osób, dzięki którym odkryłem kilka rzeczy o sobie
  • dostrzegłem w sobie wyraźną potrzebę wyjścia z roli obserwatora
  • zyskałem doświadczenie w stawianiu granic w nowej, dość trudnej dla mnie relacji
  • zyskałem energię do stawiania kolejnych kroków w obszarze związanym z blogowaniem i rozwojem w relacjach

Jak widzisz zyskałem bardzo dużo. Poniosłem też oczywiście koszty. Ostatni tydzień był dla mnie wyczerpujący. Mam jednak poczucie, że to było dobre zmęczenie. A do tego mam chęć, żeby dalej się uczyć i podejmować działanie pomimo lęku przed zmianą i braku elastyczności. Nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi, ale na dzisiaj chcę iść dalej tą drogą. Zobaczymy co i kogo na niej spotkam.

Co Ci zrobił ten wpis? Coś poruszył? Widzisz gdzieś siebie? A może coś Cię zdenerwowało? Co Ci najbardziej przeszkadza, żeby wejść w Twój lęk?

Tyle na dzisiaj, trzymaj się ciepło, Rafał  Stolarek

Potrzebujesz wsparcia?

Lęk to jedna z wszechobecnych w tym świecie emocji, a jednocześnie postrzegana społecznie jako emocja „trudna”, „hamująca”, a nawet „negatywna”. Jeśli potrzebujesz wsparcia lub chcesz popracować w ramach psychoterapii nad poszerzeniem własnej świadomości w obszarze lęku, zachęcam Cię do rozważenia współpracy ze mną lub z kimś z zespołu Nasze Relacje. Więcej szczegółów znajdziesz tutaj: Psychoterapia Piaseczno i online oraz tutaj: Oferta.

Nasza oferta: psychoterapia indywidualna, terapia par, psychoterapia grupowa – w Piasecznie i online, jak również warsztaty z komunikacji dla par i singli.

Uwaga: Trwa nabór do grupy psychoterapii w Piasecznie, w ramach której będzie możliwość w empatycznej i bezpiecznej przestrzeni odkrywać nowe sposoby bycia w relacji, przy wsparciu moim i grupy – kliknij by dowiedzieć się więcej i umówić się na darmową konsultację.

Psychoterapia Piaseczno Rafał Stolarek Psychoterapeuta PiasecznoJestem certyfikowanym psychoterapeutą w podejściu Gestalt. Moją intencją dla działalności Centrum Rozwoju Nasze Relacje jest dawanie Ci takich jakości, które umożliwią Ci poszerzenie świadomości. Wierzę bowiem, że poszerzona świadomość daje realne szanse na ugruntowane zmiany w życiu – życie w autentyczności, prawdzie, lekkości i obfitości.

Rafał Stolarek Centrum Rozwoju Nasze Relacje 888-200-760 kontakt@naszerelacje.pl

 

#Relacje #Wsparcie #RozwójOsobisty #Gestalt #ZdrowiePsychiczne #PsychoterapiaPiaseczno Foto na górze wpisu: Tannematica on TrendHype / CC BY

   

Komentarze do “Lęk przed zmianą w kontekście uruchomienia bloga

  1. Wielkie dzięki za ten artykuł. Faktycznie o wiele bardziej skupiam się na walce ze słabościami niż na pracy nad talentami… a jeśli chodzi o lęk, to tak czasami czuję, że to moja siostra bliźniaczka 😉 Niby jestem elastyczna, ale jednak jeśli chodzi o poważne decyzje to odczuwam lęk przed zmianą (jakąkolwiek, czy to zmianą na dobre czy na gorsze).
    Gdzieś czuję, że potrafię wejść w lęk, choć wiadomo, że nie w każdej sprawie. Artykuł pozwoli mi być bardziej uważną w kwestii lęku przed zmianą i lepiej zrozumieć i przyjąć osoby „mniej elastyczne”, także dzięki! 😉

  2. Elastyczność? A co to takiego? 😉 Jej brak widzę bardzo dobrze w moim życiu. Odzywa się przy układaniu sztućców na stole 😉, przy niespodziewanych gościach czy nieoczekiwanych zmianach planów. Nie lubię zmian, panicznie się ich boję. Z drugiej strony, unikam schematycznego podejścia do życia i nie cierpię tego w innych ludziach. I jak tu siebie zrozumieć? 😉
    I tak sobie myślę, że internet jest fajną okolicznością do wychodzenia ze swoich lęków. Też z niego korzystam m.in. w tym celu. Schody zaczynają się na żywo, face to face z drugim człowiekiem. Twój artykuł daje jednak nadzieję, że się da. Dzięki! 😊

    1. No tak to jest, że zwracamy uwagę u innych na to, co mamy u siebie do zobaczenia 🙂 Tym bardziej, skoro nam brakuje elastyczności, to jak ma nas nie kłuć u innych jej brak? Najchętniej, to byśmy jeszcze kogoś tej elastyczności pouczyli, nie? Ja tam w każdym razie chętnie bym pouczył 😉
      I tak, to prawda. Bezpośrednia konfrontacja z drugim człowiekiem jest trudna. I moim zdaniem tym trudniejsza, im dłużej kryjemy nasze lęki i emocje przed drugim człowiekiem. No, ale też możemy chociaż od czasu do czasu wychodzić z naszej piwnicy. Możemy wychodzić i wracać. A z czasem może przestaniemy wracać 😉

  3. Ciekawie się mi Ciebie czyta,i powiem szczerze iż bardzo jest mi wygodnie w roli obserwatora ,bo nic nie tracę ale zyski też marne. Tak więc może to ten artykuł bądź całkowicie coś innego skłoniło mnie do napisania tego komentarza gdyż jakoś się mi już nie chcę tak siedzieć (chociaż głowa mówi nie warto,po co Ci to i jeszcze stylistyczne nie idealnie😄)ale co mi tam puszczam niech leci 😉

    1. Niezależnie od tego, czy impuls do działania wywołał ten artykuł czy coś innego, cieszy mnie, że impuls się zrodził i napisałeś. Zgadzam się z tym, że napisanie komentarza samo w sobie nie zmienia Twojego życia, ale mówią, że trzepot skrzydeł motyla powoduje tsunami na drugim końcu świata. Ludzie nie mają jednak skrzydeł i efekty są tylko wtedy, gdy rozliczy się dany krok i zrobi kolejny. Jeśli mogę coś Ci poradzić, to spójrz na ten komentarz jak na krok, który podjąłeś. Obejrzyj jak się czułeś zanim puściłeś komentarz, na ile to było dla Ciebie trudne i co czułeś gdy nacisnąłeś ENTER? Przyjrzyj się temu co czujesz teraz, gdy „świat” (w tym przypadku akurat ja) Ci odpowiada. Następnie zobacz doświadczenie, jakie dzięki temu krokowi zyskałeś. I uznaj nieodwracalność – ten krok był i już go nie ma. Jesteś w nowym miejscu. I teraz stoisz przed kolejną decyzją, kolejnym krokiem.
      Chcę przez to wszystko powiedzieć, że nie ma zbyt małych kroków. Ważne jest to czy te kroki robimy czy nie, czy czegoś się nich uczymy i w jakim kierunku podążamy.

  4. Pingback: Dlaczego jesteś wyjątkowa? | Nasze relacje

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

× Porozmawiajmy

Strona wykorzystuje pliki cookies. Kliknij w przycisk "Akceptuję", by korzystać z pełni funkcjonalności. UWAGA: Jeśli nie wyrazisz zgody, strona może nie działać w pełni sprawnie. Więcej informacji w polityce prywatności. Polityka prywatności

Strona wykorzystuje pliki cookies. Kliknij w przycisk "Akceptuję", by korzystać z pełni funkcjonalności. UWAGA: Jeśli nie wyrazisz zgody, strona może nie działać w pełni sprawnie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności.

Zamknij